Ryszard Chojnowski wyjaśnia, jaka przyszłość czeka polskie wersje gier. Rosnące koszty nagrań powodują, że polski dubbing staje się coraz mniej opłacalny dla wydawców.
Zdaniem eksperta branży lokalizacyjnej, z czasem będzie go coraz mniej. Coraz częściej zdarza się jednak, że nowe produkcje oferują jedynie kinową lokalizację (czyli z napisami), przez co jesteśmy zmuszeni słuchać angielskich głosów.
Jak to jest więc z tym polskim dubbingiem? Czy jest on w ogóle opłacalny?
Czy ma przed sobą jakąś przyszłość? Aktorzy wymagają więcej, wiedzą, że to nie jest już czysta chałtura.
Wiedzą, że jest to już duży rynek, duże pieniądze. Spodziewają się więcej i więcej otrzymują.
I tak, wydaje mi się, że my mamy jeszcze w miarę rozsądne ceny, ale jak patrzę na rynki zachodnie, to tam naprawdę aktorzy potrafią dużo żądać, szczególnie te największe nazwiska. Obecnie na nagrania dubbingu mogą sobie pozwolić w dużej mierze tylko największe firmy pokroju Blizzarda czy wspomnianego Sony.
Osobiście wydaje mi się jednak, że kluczowym słowem jest tu „jeszcze”, gdyż taki stan rzeczy najpewniej nie będzie trwał wiecznie. Zdanie wydaje się podzielać też sam Chojnowski, który zapytany odpowiedział wprost: Sądzę, że będzie mniej dubbingów.
W sytuacji, gdy rosnące koszty nie przekładają się na równomierny wzrost zysków, nie ma sensu ich generować. Pomijając ogromne kontrowersje, jakie wywołuje ta technologia, to obecnie i tak nie jest ona w stanie oddać emocji na takim poziomie jak człowiek.
Każdy, kto miał styczność z tłumaczeniami maszynowymi wie, że często są one na wątpliwym poziomie, ale mniejsze studia mając do wyboru albo zatrudnienie dodatkowego tłumacza, albo wydanie gry z takim tekstem, raczej zdecydują się na to drugie. Niemożliwym jest jednak dokładne przewidzenie tego, co przyniesie przyszłość.