Pewien właściciel Tesli Model 3 przekonał się, że auta tej marki niezbyt dobrze znoszą szkocki klimat. Musiał zapłacić niemal 90 tys.
zł za naprawę baterii, rzekomo uszkodzonej przez wodę. Najdrobniejsze zwarcie mogłoby się więc zakończyć katastrofą.
Tymczasem w rzeczywistości bywa różnie, o czym przekonał się właściciel Tesli Model 3. Po skończonym posiłku chciał wrócić do domu, lecz auto przestało działać.
Po kilkugodzinnym oczekiwaniu na pomoc drogową, pojazd zabrano do oficjalnego serwisu Tesli w Edynburgu, gdzie miał zostać poddany naprawie. Warsztat poinformował go również, że tej naprawy nie obejmuje 8-letnia gwarancja na pojazd.
Johnny Bacigalupo przyznał dziennikarzom, że zszokowała go wysokość rachunku, dlatego zażądał od firmy wyjaśnienia. Odpowiedź producenta jeszcze bardziej go zaskoczyła, gdyż dowiedział się, że akumulator auta został zanurzony w wodzie.
To wyjaśnienie go nie zadowoliło i naciskał na firmę, by wyjaśniła, czy to on ponosi winę za zaistniałą awarię. Powiedziano mu wówczas, że to kwestia pogody.
Krótko mówiąc, Tesla może mieć problem z należytym zabezpieczeniem swoich aut przed deszczową pogodą, co w przypadku każdego innego producenta byłoby nie do pomyślenia. Dotyczą one m.in.
uruchamiania auta, otwierania drzwi, rdzewienia pewnych elementów, wody dostającej się do bagażnika oraz kiepsko spasowanych elementów nadwozia itp. Co gorsza, problemy z jakością wykonania są także niebezpieczne, gdyż na początku bieżącego roku, głośno było o przypadku właściciela Tesli Model Y, odebranej z salonu zaledwie tydzień wcześniej, w której podczas jazdy autostradą, nagle odpadła kierownica.
To nie pierwsze takie zdarzenie, gdyż w 2020 roku to samo spotkało właściciela Tesli Model 3, któremu podczas cofania, kierownica została w dłoniach. Okazało się, że firma sprzedała auto bez śruby mocującej ją do kolumny.
Co ciekawe, początkowo producent obciążył właściciela rachunkiem na 103,96 dolary (ok. 440 zł) za naprawę usterki, który po nagłośnieniu zdarzenia, został anulowany.